czwartek, 29 maja 2014

Ta ostatnia niedziela...

... na Lipari. Nie, nie smutna :) Pogoda była piękna, słoneczna,  niebo z teatrem chmur. Moi tutejsi przyjaciele Aurora i Piero zadbali aby ten dzień, mimo że ostatni na wyspie, był naprawdę udany i abym wyjeżdżała z wyspy uśmiechnięta. 
Poranna kawa w barze u Mimmo Ziino,(Il Gabbiano to mój drugi ulubiony bar na wyspie). Na pożegnanie Mimmo opowiedział nam parę anegdotek o Nelli De Pasquale, o której wspominałam już przy okazji opisu procesji wielkanocnej. Barwna postać z minionej epoki, przez to nieco śmieszna, ale opowieści o niej nie są złośliwe, czuje się sympatie w tych historiach.
Nella de Pasquale, sycylijska dama z minionej epoki
Potem była wycieczka do Osservatorio Geophisico (dlaczego moje dziecko nie chce tu pracować??? ;) ) i obiad w domu moich przyjaciół. Popołudnie spędziliśmy spacerując po miasteczku, Aurora, która ma ogromną wiedzę o lokalnej historii oprowadziła mnie po zewnętrznych murach castello  i opowiedziała o ich dziejach.
Minął ostatni dzień, przede mną jeszcze dwa dni podroży. Zwykle wyjeżdżałam z wyspy smutna i łykając łzy. Bo w domu czekały na mnie jakieś kłopoty. Raz to był rozwód, raz trudne zmiany w pracy, raz oczekiwanie na wyniki badań. Teraz jest inaczej. Wyjeżdżam zadowolona, zrelaksowana, wypoczęta. Mimo przygód i niefartu który podróżował ze mną. W domu nie czeka na mnie nic złego czy niepewnego.To był mój najlepszy pobyt na wyspie.
Chcę napisać jeszcze jedną rzecz. O spełnianiu marzeń. Podczas choroby, kiedy nie wiedziałam co mnie czeka i raczej ponure myśli mi towarzyszyły, oczywiście marzyłam o przyjeździe tutaj. To pragnienie dodawało mi sił i mobilizowało mnie do walki. Wyobrażałam sobie, że byłabym tak bardzo szczęśliwa, byłoby tak pięknie gdybym mogła stanąć na Lipari ...a już najpiękniej  przyjechać tutaj i być zdrowa. We wrześniu ubiegłego roku, nie czekając na końcowe wyniki badań, 6 tygodni po zakończeniu chemioterapii, uciekłam na wyspę. Przez miesiąc pobytu zregenerowałam się, odżyłam ale cały czas z tyłu gdzieś czaiła sie niepewność... co dalej ze mną będzie? I dopiero teraz to moje marzenie z czasów choroby się spełniło. Wyniki badań okazały się pozytywne, lekarz kazał żyć normalnie. Przyjechałam zdrowa na Lipari. Nigdy nie wiemy co nas czeka... także to dobre. Dlatego nadzieja powinna umierać ostatnia :)



Ostatnie cannoli i sfinci (w cukrze i w vincotto, z cukinia i mascarpone) 
 Aurora, Piero i ja w Il Gabbiano na Marina Corta
z Mimmo Ziino, właścicielem Il Gabbiano
Panoramy Osservatorio, w tle Vulcano
Aurora e Piero
Piero i Sergio (bratanek Aurory), oczko w głowie rodziny i przeuroczy chłopiec

Fotograficzny misz masz...

Trochę polityki, zwierząt i luźnych wrażeń. W 2010 roku byli pracownicy zakładu wydobywającego pumeks na Lipari strajkowali domagając się obiecanej im pracy (zakład zamknęło UNESCO, czyniąc jednoczesnie z wysp Patrimonio dell'Umanita). Strajk głodowy trwał niemal miesiąc i zakończył się sukcesem, otrzymali pracę przy porządkowaniu wyspy. Jak widać nie na długo. Mamy 2014 rok i Ci sami ludzie nadal walczą o obiecaną im pracę albo zabezpieczenie socjalne.

Zwierzaki :)
Najpierw przekąska...
a potem sjesta... jak widać śpią spokojnie, nie niepokojone przez klientów i obsługę baru
Liparyjska martwa natura :) na talerzyku nespole, kwaskowe smaczne owoce
W Eden Bar, poranna szybka kawa
Marina Corta
Fotkę poniżej zrobiłam w 2010 roku w kwietniu
a tę w kwietniu 2014... niewiele się zmieniło :)