czwartek, 9 grudnia 2010

Stromboli, wyspa boga

Od tej wyspy wszystko się zaczęło. Najpierw, wiele lat temu, dostałam od rodziców bajeczkę. Niedużo z niej zapamiętałam, właściwie tylko słowo Stromboli i jedną  ilustracje. Wysoka góra ze szczytu której unosił się dym a nad nią, w balonie, leciał rycerz wymachujący mieczem. Dlaczego akurat ta ilustracja zapadła mi w pamięć, nie wiem. Upłynęły dziesiątki lat, jako już osoba dorosła wybrałam się na targi turystyczne gdzie odbywała się prezentacja włoskiej oferty turystycznej, prowadzona przez tamtejszych turoperatorów. I ja tam poszłam aby posłuchać języka:)) Były to czasy gdy miałam za sobą pierwsze podróże do Włoch i trwale zapadłam na  fascynację tym krajem i jego językiem.
W czasie prezentacji (niestety z tłumaczem, który bardzo mi przeszkadzał:)), pokazywano film. Wpierw patrzyłam od niechcenia, potem z rosnącym zainteresowaniem, bo to na co patrzyłam ogromnie mi się podobało... aż w pewnym momencie usłyszałam nazwę Stromboli. I tu jak w dominie raz ruszona kostka popychała następne... w pamięci odblokowało mi się owo wspomnienie z dzieciństwa, z rycerzem wulkanem itd. Byłam mocno zdumiona, ze Stromboli jest miejscem prawdziwym, nie baśniowym (moja edukacja geograficzna okazała sie mocno kulejąca:) Z uwagą przeczytałam wszystko co znalazłam w materiałach reklamowych, potem szukałam już w internecie, coraz bardziej podobał mi się archipelag 7 wysp, w skład którego wchodziło Stromboli. Potem nadszedł czas kamer internetowych i dziennika on-line (Eolie-news). Prawie codziennie zaglądałam aby popatrzeć i przeczytać co się dzieje na moich już wyspach. Bardzo chciałam tam pojechać, zwiedzić każdą z wysepek. Arcipelago Eoliano. Niestety zawsze coś stawało na przeszkodzie, wyjazd się odwlekał. Dopiero teraz, udało mi się zrealizować moje marzenie. Zobaczyć z bliska miejsca, które pokochałam przez przypadek. Na Lipari spędziłam prawie trzy miesiące, był to najpiękniejszy czas w moim życiu. Jechałam tam dwa dni, pociągiem, dwoma samolotami, dwoma autobusami i promem. Dotarłam potwornie zmęczona. Ale wyspy wynagrodziły mój trud. Przyjęły mnie i pokazały siebie jak prawdziwe Sycylijki. Dumne, nieufne ale pozwalające się podziwiać w całej swojej dzikiej urodzie.
   O wulkanie na Stromboli miejscowi mówią  On. Boją się go ale tez nauczyli się z nim żyć. Wyspa jest fenomenem, aktywny wulkan, wyrzucający ze swego wnętrza niemal codziennie kamienie, popioły i kawałki lawy. Zwłaszcza wieczorem robi to niezwykłe wrażenie. Miałam przyjemność zobaczyć ten ognisty spektakl choć w bardzo "oszczędnym" wydaniu:)) Odpływaliśmy już z wyspy, mijając trawersem sciara del fuoco czyli miejsce, którym lawa zjeżdża w dół podczas mocniejszych erupcji (podobno jest to niesamowite zjawisko bo czerwona, rozpalona lawa zsuwa się zboczem wprost do morza, które wrze i wznieca tumany pary wodnej). Właściwie straciłam nadzieję na zobaczenia szczytu góry, ponieważ przez cały dzień wierzchołek wulkanu spowity był chmurami mimo pięknej słonecznej pogody. O zobaczeniu erupcji nawet nie marzyłam, obsługa statku powiedziała mi, że o tej porze raczej rzadko zdarza się aby wulkan ""przemówił":) Zrobiło się zimno, wilgotno, na górnym pokładzie zostałam tylko ja i pewna Sycylijka z Catanii. I w pewnym momencie, chmury się rozsunęły i zobaczyłyśmy najpierw dym a potem ogień, iskry i czerwone strzępki lawy toczące się po zboczu! Po ok. 15 minutach wszystko się powtórzyło a potem ucichło. Śmiałam się, że to była moja nagroda za pokonanie 2300 km aby Go zobaczyć  i za wiarę w Jego specjalne dla mnie znaczenie:)))
Wulkan zobaczyłam jeszcze raz, odlatując już z wysp. Z okna samolotu mogłam podziwiać otwór krateru w pełnej okazałości i przy pięknej, słonecznej pogodzie. Podczas tego lotu zobaczyłam wszystkie italskie wulkany: Etne, Vulcano, Stromboli, Wezuwiusza... pożegnały się ze mną w ten sposób.

ON
Czarna plaż z kolorowymi łódkami a w tle Strombolichio, bardzo dekoracyjne:)))
Czarna wulkaniczna plaża
Bardzo stare oliwne drzewo, dowód na to, że natura sama tworzy najpiękniejsze kompozycje.
 


W tym domu w 1950 roku podczas kręcenia zdjęć do filmu "Stromboli, ziemia Boga" (Stromboli terra di Dio) mieszkała Ingrid Bergman a po sąsiedzku Roberto Rossellini. tajemnicą poliszynela było, że sławna aktorka i reżyser mieli ze sobą ognisty romans. W tym samym czasie na Vulcano a wiec zaledwie kilka mil od Stromboli Anna Magnani, ówczesna partnerka życiowa Roberto, brała udział w zdjęciach do filmu "Vulcano". Oczywiście doskonale orientowała się w sytuacji i jak plotka głosi wieczorami wychodziła na plażę, na brzeg wyspy i wygrażała niewiernemu mężczyźnie i jego kochance. Obecnie ten domek z landrynkową fasadą można wynająć za grube pieniądze, ale sądząc po zniszczeniach wewnątrz ogrodu i pomieszczeń już od dawna nikt w nim nie mieszkał.


To jest "sezonowa" księgarnia. Działa tylko w sezonie turystycznym, jest dotowana z pieniędzy Unii Europejskiej. Pani, która ją prowadzi kocha koty, co widać nie tylko po piastrelli ostrzegającej przed kotami a może raczej nakazującej aby na nie uważać, ale także po kartce przyczepionej do drzwi wejściowych (widać ją na zdjęciu) na której prosi aby  się nimi opiekować i wystawiać jedzenie w jednym miejscu:))


A to oznaczenie (jedno z wielu) miejsca zbiórki na wypadek ewakuacji, przypomina, ze wyspa to jednak czynny wulkan i mimo świetnego monitoringu i dużej przewidywalności może być niebezpieczny. Samodzielnie można wspiąć się na wulkan do wysokości 400 m, dalej tylko w grupie zorganizowanej i z licencjonowanym przewodnikiem. Za złamanie tego zakazu grozi wysoka kara pieniężna a nawet czasowe zatrzymanie. Każdy kto chce wspiąć się na czubek krateru musi mieć specjalne buty trekkingowe, ciepłą odzież, zapas wody, suchy prowiant i latarkę. Ekwipunek jest sprawdzany dokładnie przed wyruszeniem w drogę. Na szczycie wolno przebywać tylko godzinę. Wszystko po to aby nie tworzyć zbyt wielkiego ruchu na szlakach i na wypadek zagrożenia bezpiecznie zaczekać na ratowników i sprzęt ewakuacyjny.