poniedziałek, 29 marca 2010

Valle Muria

Tak nazywa się najpiękniejsza plaża na Lipari. To właśnie na tę plaże patrzę z mojego ulubionego miejsca.


Udało mi się wreszcie na nią dotrzeć. Zejście na Valle Muria to przyjemny, długi spacer przez zielony wąwóz.

 



Wygląda jak starannie wykonane przez ogrodnika ale to sama natura... kwiaty które rosną wszędzie


... i siła wiatru zadbały aby zejście dorównywało urodzie samej plaży. I ptaki, świergocące na całe gardło.


Surowe piękno Valle Muria jest kontrastem do zieloności i ptasiego śpiewu. Skały wznoszące się wysoko na dobre kilkaset metrów, ogromne głazy leżące na brunatnym piasku, huk morza  rozbryzgującego się o faraglioni ( twory skalne od kilku do nawet ponad stu metrów wystające z morza w pobliżu lądu) i wtórujący mu grzechot drobnych kamyków przetaczanych przez fale przy brzegu.












Tak naprawdę to właśnie po to tu przyszłam:))) Morze jest czyste a woda całkiem ciepła jak na marzec. Tylko kamyki kłują w stopy:))))

Ten głaz był kiedyś wysoko w górze. Osuwiska to największe niebezpieczeństwo na Lipari.

To miejsce należy do mnie!!! Cała wyspa jest tylko moja!!!

Trochę się zmęczyłam panowaniem nad wyspą więc sobie przysiadłam.... na skalistym tronie:)))

niedziela, 21 marca 2010

Vulcano

Vulcano to najbliższa z pozostałych sześciu wysp Archipelagu Eolskiego. Od Lipari oddalona zaledwie o kilometr. Pierwsze co zauważyłam po zejściu na ląd to były skały





Następne co zarejestrował mój organizm to potworny, za przeproszeniem, smród. Myślałam, że to może prom, którym przypłynęłam.... ale nie. Bo im bardziej oddalałam się od portu tym zapach się nasilał. Wreszcie odkryłam co rozsiewało taką czarowną woń. Małe jeziorko, bulgoczące termalną wodą i wydobywającym się siarkowodorem. Tutaj gdy jest ciepło za pieniądze wdycha się te opary i tapla w mętnej cieplej wodzie. Nie wiem jak to jest możliwe bo ja mogłam zrobić tylko jedno zdjęcie i to z daleka, ryzykując "utratę śniadania":))) Musiałam uciekać, nawet szalik na twarzy nie pomagał. Odór prześladował mnie jeszcze długo po powrocie do domu.

Za torturę dla nosa zostałam nagrodzona pięknymi widokami. Czarne skały, czarny piasek i ciemne jak atrament morze. Niestety słońce znowu miałam po niewłaściwej stronie i większość zdjęć wyszła nieostra. 


Tu widok na Lipari i moje ulubione miejsce, Quatrocchi tym razem z innej strony.


Wnętrze Vulcano


I sam dostojny wulkan, aktywny. Widać unoszący się z niego dym...




Na tę stronę wypływa lawa. Ostania wielka erupcja była w 1888  roku i zniszczyła dużą część wyspy w tym kopalnię obsydianu i pumeksu, oraz plantacje winorośli. Podobno Vulcano jest najniebezpieczniejszym z wulkanów bo jego wybuch może nastąpić w każdej chwili i bez sygnałów zwiastujących zagrożenie. Jest też jednym z najlepiej monitorowanych, ma swoje centrum badawcze, które dzień i noc rejestruje wszelkie zmiany i zachodzące zjawiska.
Tutaj widać wyspę z Lipari, od strony Quatrocchi





A skoro już jestem przy moim ulubionym miejscu to jeszcze pare ujęć:)))


I dla kontrastu z czarna plażą... spiaggia biancha (na Lipari). Piękne miejsce ale niestety już niedostępne. Białe plaże powstawały na skutek przenoszenia przez morze drobin pumeksu. Zakład wydobywający obsydian i pumeks został zamknięty przez UNESCO ponieważ niszczył unikatowe naturalne złoża tych minerałów. Miano utworzyć park narodowy na tym miejscu, niestety, przez trzy lata nie zrobiono absolutnie nic! Opuszczona kopalnia i zakład przetwarzający straszą i szpecą krajobraz, powodując jednocześnie zagrożenie dla środowiska i ludzi. Przyznam szczerze, że jest to jedyna rzecz na wyspie, która powoduję moją ogromna irytację. Bo widzę jak przez inercję molocha jakim jest UNESCO ginie autentyczny skarb natury.






sobota, 20 marca 2010

Dzień na łonie natury

Jestem tutaj już od ponad 40 dni i ciągle z tym samym zachwytem patrzę na wyspę. Nic a nic mi się nie znudziły widoki skał pionowo schodzących do morza,  wzniesień i dolin porośniętych zdziczałą, bujną roślinnością, o wszystkich możliwych odcieniach zieleni... od seledynowego po miętowy.
To miejsce nazywa się Fontanelle.


Jedna mysl mnie dręczy nieustannie, jak dostać się choćby na jedną z plaż które tu widzę
... o, na przykład na tę


A to jest domek, który sobie upatrzyłam. To obok kolumny, takie kwadratowe, to antyczna kamienna pralka. Do środka lało się wodę, jako tarka służyła jedna ze ścianek, ukośnie pochylona.


Tutaj lepiej widać, ze domek ma wszystko co potrzeba, także mały ogródek. Wystarczy wyremontować i zagospodarować otoczenie...:))))



Strajk, chcę tu zostać. Niestety mój przewodnik nie dał się przekonać, że obiad można zjeść na kolację. W Italii posiłki to rzecz święta!

Dowód na to, że tutaj rośnie wszystko we wszelkich możliwych miejscach, nawet na kawałku kamienia... mała opuncja:)))











Ciąg dalszy wycieczki, San Calogero, widać, że dzień się kończy, zupełnie inne światło.




Ostatnie fotki...


Dobranoc wyspo....